niedziela, 27 lipca 2014

Rozdział 3

       Zaczęłam nowy rozdział w życiu. Po spotkaniu ojca i przyjeździe Caroline jestem szczęśliwa. Spotykają mnie niespodzianki. Chciałabym żeby tak było zawsze, ale niestety nic nie trwa wiecznie. Muszę mieć oczy szeroko otwarte, bo nigdy nic nie wiadomo. Zresztą, co może być gorsze od mojej matki? No właśnie, nic. Teraz tylko czekam na wyjazd do Wolverhampton. Tata, po "tamtej" kolacji powiedział, że kupi nam dom niedaleko collegu. Dodał też, że wstawi parę "gadżetów" do niego. Ciekawe co to będzie...


                Wiatr powiewał moje długie, blond włosy. W moich błękitnych, jak jezioro oczach pojawiły się łzy, a na twarzy malował się smutek. Swoimi opalonymi rękami przytulałam przyjaciółkę. Mocny ścisk nam nie przeszkadzał. Teraz liczyła się ta chwila. Bezcenna chwila, która trwa tylko kilka minut.
    - Będę tęsknić za tobą. - mówiłam przez łzy. Carl podniosła rękę i starła je dłonią.
    - Głuptasie, ja przecież wrócę. Nie będzie mnie zaledwie miesiąc. A za mną nie warto tęsknić. - uśmiechnęła się, trzymając walizkę. Spojrzałam zdziwiona.
    - Nawet tak nie mów. - odparłam, słysząc ostatnich ludzi wchodzących do samolotu. - Już za tobą tęsknię. - Carol uśmiechnęła się, ale zaraz po chwili posmutniała.
    - Ja też. - powiedziała łamiącym głosem. - Muszę już iść. - szepnęła cicho. Ostatni raz się przytuliłyśmy. Wszystko ma swój koniec, nie zapominając o początku. Chcąc, nie chcąc, musiałam ją puścić. Spojrzała na mnie, idąc po schodach. Czułam, że stoję tam wieki.
                  Nagle całe moje ciało przeszły dreszcze. Samolot wystartował, a moją twarz zakryły lśniące od łez włosy. Pozostały tylko spaliny z silnika. Nie mogłam stać tam do końca życia. Wolnym krokiem udałam się do limuzyny, posyłając znaczące spojrzenie Frankowi. Ruszyliśmy do domu.


                                                                                  ♥♪♥♫♥

                     Minął tydzień. Okropnie długi tydzień. Przez ten czas nie robiłam nic. Dosłownie. Przez te dni siedziałam przy komputerze lub grałam na instrumentach. Tylko to robiłam. No może czasami rozmawiałam z przyjaciółką przez komórkę. Nic poza tym. Nawet tata nie miał czasu dla mnie.
                      Znudzona, wyszłam z pokoju, udając się do sauny. Może dobrze mi zrobi i przestanę siedzieć w tych czterech ścianach. Po drodze zauważyłam ojca. Od razu się rozpromienił.
    - Destiny, dostałem telefon, że twój dom w Wolverhampton jest przygotowany. Chcesz teraz jechać. Widzę jak się nie możesz doczekać.
    - Naprawdę? - uśmiechnęłam się - Mogę iść się spakować? - zapytałam, a tata przytaknął.
              W szybkim tempie zaczęłam pakować najpotrzebniejsze rzeczy. Nie wiem czemu, ale wzięłam nawet perfumy 1D. Żeby nie było wzięłam też rzeczy z ostatnich zakupów. Jakby się Carol pytała czemu wzięłam perfumy, odpowiedziałabym jej, że brałam wszystko co popadnie. Łącznie z ciuchami w torbach. Starałam się pakować w miarę szybko. W walizkach miałam wszystkie ubrania i kosmetyki. Obuwie też. Tata nakupował mi tyle tych rzeczy, że nie wiedziałam czy bagaże nie wytrzymają i pękną.
             Po godzinie byłam już przy limuzynie. Obdarzyłam tatę mocnym uściskiem, który aż bolał. Nie tylko zwykłym bólem, ale też miłością. Wiedziałam, że niedługo się spotkamy, ale czułam smutek.
    - Mam nadzieję, że dom Ci się spodoba. Jak nie to zawsze możesz wrócić. - odwzajemniłam uśmiech i opuściłam ręce.
    - Dziękuję tato, ale wiem, że na pewno mi się spodoba. Wszystko co robisz dla mnie, jest piękne. - stał naprzeciwko mnie, uśmiechając się. Zauważyłam, że zaczerwieniły mu się oczy. Wiedziałam, że się wzruszył.
    - Panienko Destiny, walizki spakowane, a auto przygotowane. Możemy ruszać. - odwróciłam się, dając porozumiewawczy znak. Wsiadłam do limuzyny, przyglądając się tacie. Pomachałam mu z radością. Nie chciałam żeby się smucił. Żaden rodzic nie chciałby żeby jego dziecko było smutne i przygnębione. Zza zamkniętej szyby nie było mnie widać. Pozwoliłam sobie na smutny uśmiech. Frank obserwował mnie, ale nic nie mówił. Wiedział o co chodzi.
               Droga na lotnisko nie zajęła mi zbyt wiele. Tak samo podróż samolotem. Pożegnałam Franka, który wcześniej taszczył moje walizki do luku bagażowego. Leniwie usiadłam w trzecim rzędzie i założyłam słuchawki. Oczywiście słuchałam One Direction. Inspirowali mnie. Byli dla mnie zagadką, której nie mogłam rozwiązać. Ich przyjaźni i bliskość była trudna do opisania. Nie jeden człowiek im tego zazdrości. Każdy by chciał mieć prawdziwych przyjaciół. Na szczęście ja mam przyjaciółkę - Caroline. Bez niej chyba bym już dawno uciekła od matki. Co gorsza mogłam popełnić samobójstwo. Wiem, że dla niektórych wydaje się to niemądre i chore, ale co byś zrobił gdybyś odczuwał samotność? Co z tego, że miałam wsparcie u przyjaciółki, skoro ja potrzebowałam rodzicielskiej miłości. Taty nie było obok mnie, ale dbał w pewnym sensie o mnie. Matka miała mnie gdzieś, myśląc o mnie jak o nieżywej barbie. Ogółem, czułam się niekochana. Nikt mnie nie doceniał. Nikt nie wierzył we mnie. Zamiast mnie wspierać to śmieją się ze mnie. Nawet ciotka Margaret od strony mamy. W szkole nikt nie lubił mnie za majątek moich rodziców oraz wygląd. Tylko Carls mnie zaakceptowała. Dała mi coś czego wcześniej nie posiadałam - Uwagi i zrozumienia. Teraz pojawił się tata i poczułam się lepiej. O wiele lepiej.
                 Poczułam, że ktoś mnie szturcha. Zaspanymi oczami spojrzałam na sprawcę. Stewardessa mówiła coś do mnie. Zdjęłam słuchawki, z których grało "Kiss You".
    - Panienko. - podniosła głos bym usłyszała. - Samolot wylądował i można z niego wyjść. - dopiero zauważyłam, że nie było ani jednego pasażera. Zostałam tylko ja.
    - Ach.. - otworzyłam szeroko oczy, rumieniąc się. - Chyba zaspałam. - podziękowałam stewardessie i poszłam po walizki. Zerknęłam jeszcze na komórkę. Musiałam stwierdzić, że lot trwał półtorej godziny. Szybko zamówiłam taksówkę. Podałam kierowcy karteczkę z miejscem, do którego chcę trafić. Po niecałych 15 minutach byłam pod swoim "akademickim domem." Zapłaciwszy taksówkarzowi, wzięłam bagaże i weszłam do o dziwo otwartego domu. Był naprawdę duży, lecz pierwsze co rzuciło mi się w oczy to człowiek. Dokładnie mężczyzna. Podszedł do mnie, dając mi kluczyki do domu. Mówił coś o moim tacie i o tym miejscu. Nie słuchałam go zbytnio. Po chwili ukłonił się nisko i nim się spostrzegłam już go nie było. Zaczęłam zwiedzać dom. Łazienka podobna do mojej w Londynie. Pokój tak samo. Sala muzyczna też. Zobaczyłam też pokój Carls. Był cały rubinowy. Miał czarne meble i białe dodatki. Wszystko w tym domu przypominało mi dom w Londynie. Tata się postarał. Zadzwoniłam do niego, dziękując za wszystko. Po skończonej rozmowie udałam się do swojego pokoju w celu rozpakowania się. Dość szybko się uwinęłam. Chciałam usiąść na łóżku, ale coś mnie zatrzymało. Na etażerce leżały klucze z dziwnym logo. Przypuszczałam, że były to kluczyki od samochodu. I to nie byle jakiego. Zdziwiona, zeszłam do garażu. Moim oczom ukazało się lśniące, czarne auto. Spojrzałam na logo samochodu. Tak jak myślałam było to porsche. Już po budowie można było tak stwierdzić. Płaski przód i dach to jego charakterystyczny wygląd. Zafascynowana, usiadłam na miejscu kierowcy. Był to pojazd 2-osobowy. Jego zapach świadczył o nowości. Włożyłam kluczyk do stacyjki. Przekręciłam go i już po chwili dało się słyszeć donośny warkot. Zadowolona, włączyłam radio, a potem odsunęłam dach, przyciskając guzik. Akurat leciało "One Way Or Another" - 1D. Jak wariatka, zaczęłam machać głową do przodu i do tyłu, niczym metalowiec. Spodobała mi się ta piosenka. Jest najczęściej puszczana niż inne. Nie chciałam, żeby moi nowi sąsiedzi wzięli mnie za idiotkę, dlatego przestałam machać głową i wyszłam z auta, uprzednio wszystko wyłączając. Chciałam wejść do domu, ale ujrzawszy panią z napchanymi torbami, postanowiłam jej pomóc. Chciałam być miłą sąsiadką.
    - Może pomogę pani wnieść te torby? - zapytałam lekko wystraszona, gdy zobaczyłam, że niedługo zahaczy o chodnik.
    - Naprawdę? Oh, dziękuje. - dała mi dwie papierowe torby z jedzeniem, a jedną miała w ręku. Wyciągnęła kluczyk z torebki i otworzyła bramę. Po chwili już stałyśmy pod drzwiami jej domu. Okazało się, że mieszkała naprzeciwko mnie.
             Weszłyśmy do domu, odstawiając zakupy na wysepce kuchennej.
    - Dziękuję za pomoc. Słoneczko jak masz na imię? - zapytała pani, sympatycznie się uśmiechając.
    - Destiny... Destiny Hope. - przedstawiłam się nieśmiało.
    - Piękne imię. Ja mam na imię Karen. - poprawiła okulary, które spadały z jej nosa. - Dziękuję Ci dziecko jeszcze raz. Może.... zaparzę nam po herbatce, co? - złapała się za ręce.
    - Było by mi niezmiernie miło. - odpowiedziałam kulturalnie, a Karen już przygotowywała czajnik. Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale poczułam, że coś trąci mnie nosem. Spojrzałam w dół. Moim oczom ukazał się mały piesek. Przypominał miniaturkę Husky'ego. Piesek trącił swoim noskiem moją łydkę. Miał takie słodkie oczka, przypominające węgielki.
          Przykucnęłam, aby móc zobaczyć go z bliska. Wydawał się jeszcze słodszy. Pogłaskałam go po głowie, po czym ten rzucił się na mnie, liżąc po twarzy. Odsunąwszy go od twarzy, poczułam coś metalowego. Był to jego identyfikator. Na nim widniało imię "Loki".
    - Masz śliczne imię, Loki. - pogłaskałam go po głowie, po czym zaczął mocniej merdać.
    - Destiny, proszę herbatka. - podeszła do mnie pani, dając mi w ręce gorący kubek. - Usiądź proszę. - wskazała na kremową kanapę w pokoju obok. Grzecznie usiadłam. Upiłam kilka łyków. Ciecz rozgrzewała moje ciało od wewnątrz, dając uczucie błogości.
    - Słoneczko, powiedz, przyjechałaś tutaj dzisiaj? - spojrzała na mnie, trzymając herbatę.
    - Tak, proszę pani.. - byłam nieśmiała. Chyba zauważyła to.
    - Jaka "proszę pani"? Mów mi Karen. - kobieta machnęła ręką, śmiejąc się.
    - Dobrze, Karen. - uśmiechnęłam się nerwowo.
    - Destiny, będziesz się tutaj uczyć? - zapytała nagle.
    - Tak. Wybrałam Technologię Muzyki. - uśmiechnęłam się szeroko. - Razem z moją przyjaciółką. - dokończyłam.
    - Ach.. - złapała się za usta.
    - Coś się stało? - zapytałam zdziwiona.
    - Nie nic.. Cieszę się, że w tej dzielnicy jest ktoś kto ma perspektywy w życiu i jest pomocny. - puściła mi oczko. Zaśmiałam się.
    - Nie martw się, Karen. Będę Ci codziennie pomagać.
    - Dziękuję. Mam trójkę dzieci i męża, ale jak widzisz nikogo tu nie ma oprócz nas. Mój mąż pracuje w delegacji, a dzieci mają swoje życie. Szczególnie mój jedyny syn. - odłożyła kubek na stolik.
    - Ale teraz nie będziesz już sama. - uśmiechnęła się. Chciała coś powiedzieć, ale przerwał nam donośny dźwięk telefonu. Dochodził z torebki Karen.
                 Kobieta przeprosiła mnie na chwilę i poszła odebrać. W tym czasie ja siedziałam na kanapie, dokańczając gorący napój. Ta kobieta jest naprawę ciepłą i dobrą osobą. Przy niej czuję się jak.. Przy matce. Dokładnie tak.
                Po chwili zobaczyłam Karen, wychodzącą z kuchni. Była trochę zdenerwowana, ale też i zrezygnowana. Jej mina pokazywała, że stało się coś ważnego. Zestresowana usiadła obok mnie i złapała mnie za rękę. Gładziła moją dłoń, dając poczucie bezpieczeństwa. To takie nowe uczucie. Nowe doznanie. Mogła zastąpić mi matkę.
    - Destiny...To bardzo ważna sprawa. Wiem, że dopiero co się poznałyśmy, ale czy mogę liczyć na twoją pomoc? - patrzyła na mnie swoimi szklanymi oczami.
    - Oczywiście. Tylko powiedz o co chodzi. - zrobiło mi się jej żal. Nie wiedziałam co się stało, ale w głębi duchu pragnęłam jej pomóc. W jakiś sposób była dla mnie nadzieją. W niej widziałam przykład dobrej mamy.  
    - Przed chwilą dostałam telefon od swojej córki. Złamała nogę i rękę w wypadku. Teraz potrzebuje pomocy, a ja jestem jedyna osobą, która teraz ma możliwość jej pomóc. - spuściła głowę, patrząc na kostki u swej dłoni. - A to oznacza, że będę musiała do niej pojechać, a blisko ona nie mieszka. Więc proszę Cię.. Czy mogłabyś popilnować
mojego domu? A głównie zwierząt? Szkoda mi Loki'ego, bo on nienawidzi samotności. Może trochę to trochę dziwne, że proszę o taką rzecz, skoro dopiero się poznałyśmy.  - złapała oddech. Jej wzrok mówił sam za siebie. Potrzebowała pomocy..
    - Dla Ciebie i Loki'ego wszystko, Karen. Zostanę tu długo jak tylko będzie trzeba. - uśmiechnęłam się, aby ją rozweselić od tego stresu. Kobieta spojrzała na mnie wdzięcznie i przytuliła mnie. Byłam zszokowana. Nigdy mnie nikt nie tulił. Poczułam się jakby ktoś odczarował mnie. Jakbym miała w sercu piórko. Pierwszy raz poczułam się tak jak teraz...Doznałam prawdziwej matczynej miłości. Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie. Mój odwzajemniony uścisk był z pewnością silniejszy niż Karen. Ale nie przejmowałam się tym. Cieszyłam się chwilą..
    - Dziękuje.. - wyszeptała kobieta, lekko wzruszona. Pogłaskałam ją po plecach.
    - Nie ma za co. - poczułam jak Karen poluźnia uścisk. Zrobiłam to samo, odrywając się. - Dla mnie będzie to przyjemność. - uśmiechnęłam się szeroko - Prawda Loki? - spojrzałam na psa, który leżał na dywanie przy małym filarze ściennym. Na moje pytanie tylko szczeknął, merdając ogonkiem.


                                                                               ♥♪♥♫♥

    - Proszę, tu są klucze od garażu, domu i piwnicy. - w mojej dłoni znalazł się pęk. - Śmiało dzwoń, gdyby coś się stało..- spuściła wzrok - ..lub raczej "ktoś".. - dodała smutnie i cichutko, tak, abym nie mogła dosłyszeć.
    - Spokojnie, poradzę sobie. - wyszczerzyłam się dosyć mocno.
    - Wierzę - uśmiechnęła się - Do widzenia Destiny. - pomachała mi zanim wsiadła do samochodu. - Do widzenia Loki - Karen wywróciła oczami, słysząc jak Loki intensywnie szczeka. Zaczęłam jej machać, gdy tylko ruszyła. Przestałam, jak auto zniknęło mi z pola widzenia. Nagle wpadłam na pomysł na zabicie czasu. Dyskretnie i z zadziornym uśmieszkiem zerknęłam przez ramię na Loki'ego. Piesek patrzył się na mnie swoimi błyszczącymi ślepiami.

    - Loki chcesz się pobawić?! - pobiegłam na werandę, odwracając się zaraz. Nie musiałam długo czekać, aby piesek pojawił się przy nodze. Razem z Loki'm weszliśmy do domu. Wnętrze domu znowu mnie zafascynowało. Nie chodziło o luksus całego domu, tylko o atmosferę, która w niej panowała. Wszystko było takie przytulne i emanowało ciepłem. Karen pokazała mi wcześniej na szybko dom. Także wiem gdzie co się mniej więcej znajduje. Nie podziwiając dłużej wnętrza, pobiegłam po schodach, kontynuując zabawę.
   
    - Loki, znajdź mnie! - krzyknęłam, będąc daleko przed zwierzęciem. Najskuteczniejszą drogą były kolejne schody na górę. Nie zastanawiałam się długo nad tym wyborem, aczkolwiek zbytnio nie chciałam tam iść, wiedząc, że tam nie byłam. Karen nie pokazała mi tego piętra. Może zapomniała? Nie wiem. Cały czas wydawała się podejrzenie niespokojna, gdy mówiła o swoim synu oraz innych, osobistych rzeczach.
      Zastanawiając się, zahaczyłam o ostatni schodek (dop. aut. Mam tak na co dzień :c) i straciłam równowagę, upadając na nowy teren. Moja twarz, jak i inne części ciała długo tego nie zapomną. Nie wstając, uniosłam głowę w celu obserwacji. Przede mną znajdowały się białe drzwi ze złotą, okrągłą klamką. Na nich naklejona była tabliczka z napisem ,,Pokój małego rycerza".

    - Pokój dziecka? - pomyślałam, unosząc brew. Wiedziałam, że zbytnia ciekawość to grzech, a przeglądanie cudzego mienia bez zgody to nieokrzesanie i grubiaństwo. Niestety moja wnikliwość rosła. Musiałam tam wejść. Karen wybaczy mi to..chyba.
         Delikatnie złapałam za klamkę. Moja drżąca dłoń była cała wilgotna. Wada wrodzona. Wolno przekręciłam lśniącą"kulę", pchając drzwi. Głośne skrzypienie przerwało denerwującą ciszę. W tajemniczym pomieszczeniu panował półmrok. Niepewnym krokiem weszłam do środka.
   Małe natężenie światła obejmowało ten pokój, uniemożliwiając dobrą widoczność. Po prostu podeszłam do dużego okna i podniosłam rolety. Zafascynowana, zauważyłam leżankę zamiast parapetu. Znajdowała się głębiej niż całe ściany. Jej małe, wąskie ścianki udawały regały wewnątrz ich. Była tam masa przeróżnych książek. Nawet przygody Harry'ego Potter'a.
  W rogu zielono-niebieskiego pokoju zauważyłam średniej wielkości telewizor. Nad nim na dębowych półeczkach leżały różnorakie filmy i bajki. Mówiąc bajki miałam na myśli klasyki Disney Pixar, ale były też wyjątki. Odtwarzacz DVD był podłączony do telewizora.
   W drugim rogu pokoju znajdowało się zaciszne miejsce, takie jak biurko. Na nim leżał podłączony komputer. Natomiast nad biurkiem przywieszona była półka, na której umiejscowione były zabawki z Disney'a. Nawet Chudy i Buzz Astral z Toy Story.
   Musiałam przyznać, że było tu czysto. Nie zauważyłam żadnego grama kurzu. Wszystko pięknie lśniło.
  Nagle poczułam, że robię się lekko zmęczona. Musiałam usiąść na czymś miękkim, a moim celem było łóżko przy oknie z leżanką. Poduszki, jak i pościel wyglądały na interesujące oraz infantylne. Zresztą jak cały ten pokój..
    Spojrzałam przed siebie. Moim oczom ukazała się tablica na zdjęcia. Było ich mnóstwo. Zaintrygowana, wstałam na równe nogi i podeszłam do ściany. Kilkadziesiąt zdjęć obejmował mały chłopczyk. Pierwsze zdjęcie było czarno-białe, a na nim widać było młodą kobietę z małym zawiniątkiem. Po tym otoczeniu i ubraniu można było stwierdzić, że był to szpital, a to zawiniątko - noworodek. Dopiero zauważyłam, że ta kobieta to Karen, a noworodek to chłopiec. Była niesamowicie szczęśliwa. Zazdrościłam temu niemowlęciu. Naprawdę. Na ten widok coś ukuło mnie w serce. Zastanawiałam się jak ma na imię ten chłopczyk oraz ile ma lat..












                                                                  




 
  

sobota, 28 grudnia 2013

Rozdział 2

    W końcu usłyszałam jej głos. Głos Caroline. Nie tak dawno ją widziałam, ale nie mogę żyć bez niej. Jest dla mnie jak narkotyk. Jak Heroina. Carls zawsze poświęca mi swój wolny czas. Nigdy nie miała chłopaka, dlatego razem więcej się wygłupiamy i śmiejemy. Chłopak według niej, jest niepotrzebny i za dużo trzeba z nim przebywać. Przyjaźń jest ważniejsza, niż miłość. W końcu nie ma miłości bez przyjaźni. Ona wszystko buduje.

                                                                         ♥♪♥♫♥

        Siedziałam w limuzynie, przyglądając się swojej komórce, do której przed chwilą dzwoniła moja przyjaciółka. Siedziałam to za dużo powiedziane. Wierciłam się z tyłu pojazdu, z powodu niecierpliwości. Szofer, który prowadził auto zauważył to, bo lekko odwrócił głowę w moją stronę. Chyba te moje wiercenie dekoncentruje go. Na tyle ile potrafiłam wytrzymać, siedziałam z niewidzialnymi kulami doczepionymi do ciała. Musiałam siedzieć w bezruchu, bo tylko rozpraszałam Franka, a to powoduje wolniejszą jazdę. Miałam nadzieję, że zaraz będziemy na lotnisku. Chciałam zapytać czy jeszcze daleko, ale ujrzałam wielki parking i mnóstwo ludzi. Głównie same dziewczyny w wieku szkolnym. O mało co a Frank by je przejechał. Zauważyłam, że te dziewczyny piszczą i mają w rękach telefony, z których co chwilę błyskało światło. Było ciemno, więc nie widziałam co jest przyczyną ich pisków. Szczerze nie obchodziło mnie to. Gdy Frank zaparkował auto, jak oparzona wysiadłam z limuzyny, trzaskając drzwiami. Zaczęłam biec w poszukiwaniu przyjaciółki. Ustałam i starałam się wypatrzeć ją. Nagle zastygłam w bezruchu. Poczułam jak moją szyję owionęło przyjemne, ciepłe powietrze. Czyjeś ramiona obadulały mnie od tyłu. Silny uścisk powodował szybsze bicie serca. Obce usta zbliżyły mi się do ucha, wywołując dreszcze.
    - Tęskniłam za tobą... - ten szept podniósł mi adrenalinę. Znałam to.
    - Ja za tobą też.. - przytuliłam ją -... Carls... - wyszeptałam ciszej.
    - Co tam u Ciebie? Wiesz już gdzie będziesz studiować? - zapytała mnie zabierając ręce.
    - Dobrze. Spotkałam wreszcie ojca. Ciebie... - powiedziałam cicho - Studiować będę w Wolverhampton.
    - W Wolverhampton? - zrobiła skwaszoną minę.
    - Tak. - uśmiechnęłam się lekko - A co z twoimi studiami?
    - Em... - zmieszała się, głupio się uśmiechając. - Nie składałam jeszcze nigdzie papierów. - oświadczyła.
    - To może złożysz papiery tam gdzie ja? - oczy mi się zaświeciły.
    - Chciałabym, ale nawet nie powiedziałaś mi na jaki kierunek idziesz. - podniosła lekko brwi z dziwnym wyrazem twarzy.
    - No to teraz Ci powiem... Na technologię muzyki. - na mojej twarzy widniał teraz banan, w przeciwieństwie do Caroline. Jej uśmiech zszedł od razu z twarzy. Oczy rozszerzyły się i zaczęły drgać. Usta lekko rozchyliła. Była zdziwiona. Zdecydowanie. Rzadko kiedy widywałam u niej te emocje.
    - T-Technologię m-muzyki?.. - jej głos załamał się. Zamarła. Carol wyglądała jakby ją to przeraziło. 
    - Coś się stało? - zapytałam troskliwie bez uśmiechu.
    - N-Nic... - połknęła głośno ślinę i spojrzała mi w oczy. - Wszystko dobrze. Jesteś pewna, że chcesz iść właśnie na to? - zapytała z poważną miną.
    - Tak. A coś z tym kierunkiem jest nie tak? - Przekręciłam głowę na bok, niczym mały piesek. Miałam już tak w zwyczaju.
    - Nie.. Tylko to jest.. trudny kierunek. Rzadko kto.. zdaję z dobrą oceną. Nie mówię już o bardzo dobrych ocenach. - tłumaczyła się dość dziwnie. - Rozumiem, że lubisz wyzwania i nie poddajesz się, ale to nie są już żarty. Może i masz wielki talent muzyczny, ale tam cenią bardziej wytrzymałość. - Miałam wrażenie, że nie chce bym tam chodziła.
    - Oj tam. Ja sobie ze wszystkim poradzę. A teraz chodź do auta. Robi się późno i zimno. - Podałam jej walizkę Frankowi. Otworzyłam drzwi, wchodząc z Caroline do limuzyny. Dziewczynie najwyraźniej się spodobało. Zachwyt nie schodził jej prawie cały dzień. No właśnie, prawie. Gdy dotarłyśmy do domu była jeszcze zachwycona, dopóki nie zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać w nocy.

                                                                       ♥♪♥♫♥

    - Ja wiem, że kogoś poznałaś! Widzę to po twoich oczach i wyrazie twarzy. - oświadczyła mi.
    - No pewnie. A wiesz jak się nazywa? - odparłam sarkastycznie.
    - Powiedz.
    - Nazywa się Frank. - szepnęłam jej uwodzicielsko do ucha, a potem trzepnęłam poduszką. Jej fryzura przypominała teraz przegraną bitwę z jastrzębiem. Zaśmiałam się na ten widok. To jest jak zabranie dziecku lizaka. Zawsze lubiłam jej dokuczać, a dzisiaj czerpałam z tego radość. Szkoda tylko, że zawsze dostawało mi się dwa razy mocniej. Za takie żarty często obrywałam w głowę.
            Śmiałam się z niej, trzymając za brzuch. Nie zauważyłam nawet, jak poduszka, w którą w nią rzuciłam, leciała prosto na mnie. Szybko zrobiłam unik, którego od razu pożałowałam. Krzycząc, poleciałam z łóżka na twardą podłogę. Zrobiłam fikołka, który wykręcił moje ciało jak kosmita. To wyglądało jak nieudany przewrót do tyłu. Musiało to być dość śmieszne, bo moja przyjaciółka nie mogła opanować śmiechu.
    - Haha.. Destiny.. Proszę Cię przestań. Chcesz żebym umarła ze śmiechu? - mówiła ze łzami w oczach. Nagle wybuchnęłam śmiechem. Śmiałam się z siebie. Naszą euforię było słychać w całym domu. Dlaczego mnie to nie dziwi? Tak jest zawsze, gdy spędzamy razem czas.

    - Destiny mogę użyczyć twojego komputera? Nie chce mi się wyciągać swojego z torby. - zrobiła słodkie oczka.
    - Ech..Dobra bierz, mój Ty leniu. - westchnęłam zrezygnowana.
    - Dzięki. Mam nadzieję, że nie zastanę w nim pornolów. - zaśmiała się, włączając laptopa.
    -No wiesz co? Nigdy bym nie obejrzała bez Ciebie. Jesteś ich wiernym widzem. - powiedziałam ironicznie. Carls już miała włączoną przeglądarkę.
    - Heh... Zobaczymy. - szepnęła. - A to co? - jej ton zmienił się. Podeszłam do niej, schylając się do komputera na biurku.
    - Czemu oglądasz moją historię? - byłam zażenowana.
    - One Direction się zachciało, co? - zrobiła minę jak bym zrobiła coś złego.
    - Co w tym dziwnego, że przeglądam o nich informację? Chcę wiedzieć czyjej muzyki słucham. - odparłam pewnie.
    - Najlepiej będzie jak będziesz słuchać tylko piosenek i nic poza tym. - wyłączyła komputer, zamykając głośno klapę laptopa. Wzięła go pod pachę i podeszła do drzwi. Dotknęła klamki, odwracając się do mnie.
    - Oddam Ci twojego kochanego laptopa, jak tylko Ci się polepszy. - rzekła - Do jutra! - powiedziała głośno już za drzwiami. Osłupiała, stałam dalej obok biurka, w piżamie i kapciach. Właśnie przed chwilą miałyśmy własny, babski wieczór, a ona wyszła. Nie rozumiałam jej zachowania. Chyba naprawdę zrobiłam coś złego, bo wyszła stąd. Gdy dotarło wszystko do mnie, od razu pobiegłam do jej pokoju. Niestety był zamknięty. Mogłam przewidzieć, że tak będzie. Często ona wygrywała w kłótniach i innych rzeczach. Odpuściłam więc sobie. Jutro na pewno jej przejdzie. W końcu to moja przyjaciółka. Moja Carls. Zmęczona poszłam do swojego pokoju. Leżąc w łóżku, myślałam o tym wszystkim, że nie poczułam kiedy usnęłam.

                                                                        ♥♪♥♫♥

                 Obudziłam się dość wcześnie. Słońce mocno świeciło, oświetlając całą sypialnię. Po prostu chce się żyć. Natomiast mój wygląd teraz odstraszał. Worki pod oczami. Stojące, roztrzepane włosy. To była normalka. Zawsze tak wyglądałam z rana. Ktoś kto by mnie zobaczył w takim stanie, mógłby pomyśleć o dwuznacznej sytuacji. Jednym słowem byłam teraz potworem.
                 Wzięłam poranną toaletę i ubrałam się. O makijażu i fryzurze nie da się zapomnieć. Włosy wyprostowałam prostownicą, a następnie pomalowałam rzęsy i nałożyłam puder. Użyłam jeszcze wcześniej arbuzowej mgiełki na ciało. Pachniała niesamowicie i zawsze mnie orzeźwiała.
                  Gotowa, wyszłam z pokoju i udałam się do Caroline. Nie przyzwyczaiłam się jeszcze do tego domu. Czasami miałam wrażenie, że nie idę dobrą drogą. Pokój Carls był zamknięty. Mogła jeszcze spać albo jest już na śniadaniu. Wzruszyłam ramionami i udałam się do jadalni. Nie zasmucę się, gdy moja przyjaciółka zgubi się. Może nawet odda mi komputer. Kto wie.
                   Wchodząc do pomieszczenia potknęłam się o listwę. Głośny śmiech doszedł do moich uszu. Odwróciłam się. Ku mojemu zaskoczeniu, Caroline siedziała przy stole. Na jej twarzy wkradł się cyniczny uśmiech.
    - Haha..! Dest, znów to robisz. Przestań - krzyczała śmiejąc się.
    - Niby co? - ogłupiałam. Ciągle się ze mnie śmieje.
    - Przez Ciebie naprawdę kiedyś będę miała zawał. - dalej się śmiała. Jej śmiech był taki jak u małego dziecka. Naprawdę.
    - Ha, Ha, Ha.. - zaśmiałam się sarkastycznie i wywróciłam oczami. Przysiadłam się do stołu, siedząc naprzeciwko Carls. Spojrzałam na drzwi, w których pojawił się lokaj.
    - Panienko Destiny. Przyszedłem pani powiedzieć, że panienki ojca nie będzie dziś cały dzień. - spieszył się. Przytaknęłam mu i spojrzałam na potrawy, leżące na podłużnym stole. Spojrzałam na przyjaciółkę.
    - Carol, opanuj się! Jeszcze chwila, a pomyślę, że jestem dla Ciebie jedzeniem. - ciekła jej ślinka na widok jedzenia. Zawsze tak miała. No cóż, przynajmniej mam pewność, że nic się nie zmarnuje.
    - Oj tam.. Będziesz jadła swój kawałek tiramisu? - brunetka już zabierała się za ciastka. Jadła tyle, ile je kobieta w ciąży. Nagle zaśmiałam się głośno, że ciemnooka przestała jeść. Dziwne, prawda? Nawet lokaj przyszedł zerknąć okiem, co się dzieje.
    - Co Cię tak śmieszy? - zapytała z pełną buzią. Patrzyła się we mnie jak w obrazek.
    - N-Nic.. Haha.. - śmiałam się coraz głośniej. - Pamiętasz jak kiedyś mówiłaś, że jesteś w ciąży z moją poduszką? - zapytałam, a Carol przełknęła jedzenie.
    - Co? Ja nigdy.. - zaczęła ze złowrogą miną - Aaaa.. Pamiętam! - krzyknęła uśmiechnięta - To było parę ładnych lat temu. Obiecałaś mi, że nigdy nie będziesz tego wspominać. - zrobiła minę w podkówkę.
    - Heh..Wyrzuty.. Powinnaś już dawno urodzić, a ja powinnam być ciocią. - powoli przestawałam się śmiać. Wzięłam widelec i zaczęłam jeść sałatkę.
    - Wybacz, ale usunęłam ciąże. Byłam za młoda. - zachichotała biorąc do ręki filiżankę z cappucino.
              Po zjedzonym śniadaniu, wybrałyśmy się na zakupy. Frank podrzucił nas do centrum handlowego. Caroline chciała sobie kupić sukienkę na specjalną okazję. Łaziła od sklepu do sklepu. W końcu znalazła parę sukienek, które jej się spodobały. Musiałam siedzieć i mówić jej, która jest najlepsza. Na każdą sukienkę kiwałam głową na tak. Nudziło mi się przed przebieralnią. Gdy w końcu powiedziała, że bierze czarną z paseczkiem, to chciałam całować podłogę. Zbawienie! Kierowałam się w stronę wyjścia, ale Carol zasłoniła mi drogę.
    - A Ty dokąd się wybierasz? - załapała się za boki i zniżyła głowę, żeby lepiej było widać jej twarz. Była wyższa ode mnie. Kiedyś było na odwrót.
    - Ja? - pokazałam głupi uśmiech, wskazując palcem na siebie. Błądziłam wzrokiem to co jest za jej plecami.
    - Nie, ja! - wskazała palcem na siebie. - Chodź tobie też coś wybierzemy. I nie marudź. Wiesz przecież w jakiej sytuacji się znajdujesz. Chcesz odzyskać laptopa, prawda? - szantażowała mnie, wywołując u mnie rozdrażnienie. Przytaknęłam lekko głową i poczłapałam za nią. Ech..cóż ja mogę?

                                                                        ♥♪♥♫♥

    - Oh my god! (czyt. O mój Boże!) -krzyknęła Caroline patrząc na mnie jak na dzisiejsze śniadanie. Wystraszyłam się jej. - Wyglądasz cudownie! Musisz ją mieć. - cieszyła się i dotykała każdy skrawek mojej czarnej, krótkiej sukienki - Muszę Ci zrobić zdjęcie. Koniecznie! - wyciągnęła telefon i machnęła mi parę zdjęć. Oczywiście próbowałam robić miny i pozy, które by psuły te fotki. Na moje nieszczęście na zdjęciach wyglądałam "pięknie".
    - Wyglądasz tak słodko, że muszę ustawić Cię na tapetę. - grzebała w swoim Iphonie, szczerząc się do niego.
    - Super. Mogę już ją zdjąć? - westchnęłam głośno. Moja sukienka nie miała ramiączek i było mi zimno.
    - Szybko zdejmuj, bo jeszcze sama ją z Ciebie zedrę. - nie czekałam na jej odpowiedź, tylko od razu weszłam.
    - Jesteś lesbą? - zapytałam wychylając głowę zza kotary.
    - Nie, ale jak się nie pospieszysz to zaraz zacznę nią być. - zniknęłam za kotarą
    - Czy Ty mi grozisz? - wkładałam już jeansy i vans'y
    - A chcesz się przekonać?
    - Już! - krzyknęłam i wyszłam z przebieralni.
    - Chodź, idziemy do kasy. Chcę jeszcze kupić jedną małą rzecz. - zabrała sukienkę z moich rąk.
 
                                                                        ♥♪♥♫♥
 
    - Miała to być jedna rzecz Carls! - jęknęłam znudzona, co wywołało uśmiech u przyjaciółki.
    - Oj tam. - usiadła na moim wodnym łóżku i wzięła swoje torby. - Nie cieszysz się? Te rzeczy są naprawdę ładne. - przytuliła swoje ciuchy i kontynuowała - A właśnie.. Pokaż mi co sobie tam jeszcze kupiłaś - sięgała po moje torby, ale ja je zabrałam.
    - Same szmaty nic ciekawego. No chyba, że chodzi Ci o pomadkę. - odpowiedziałam z fałszywym uśmiechem.
    - Pokaż! - z prędkością światła zabrała mi jedną z toreb. Na moje nieszczęście była to torba z drogerii, która ma moje perfumy i kosmetyki. Jej ręce szybko powędrowały do małego, różowego pudełeczka, który był przykryty kartonikiem z pomadką i pudełkiem z naszyjnikiem.
    - Destiny! - krzyknęła, patrząc się na mnie. Tego właśnie chciałam uniknąć. - Po cholerę Ci te perfumy? Zainfekowałaś się? - wściekła się, trzymając perfumy 1D.
    - Co zrobiłam..? - zapytałam zmieszana, patrząc się na nią.
    - Zainfekowałaś się One Direction! Stałaś się ich naiwną fanką! - podnosiła głos, a ja nic nie odpowiedziałam na to.
    - Wybacz. Nie wiedziałam. - zniżyłam głowę. Próbowałam zachowywać się jak dziecko, bo to zawsze na nią działa. - Te perfumy zwróciły moją uwagę właśnie nimi. Nie chciałam ich kupować, ale jak poczułam woń z buteleczki, to stwierdziłam, że muszę je mieć. - spojrzałam delikatnie w jej oczy.
    - No już dobrze. - poklepała wolne miejsce obok siebie, na znak bym tam usiadła. Powoli usiadłam i położyłam głowę na jej ramieniu. Caroline zaczęła głaskać mnie po głowie. - W sumie nawet ich nie wąchałam.. - rzekła i wzięła z kartonika perfumy. Spryskała swój nadgarstek i potarła drugim. Do moich nozdrzy już po chwili doszła słodka woń.
    - Masz rację. - powąchała dłonie - Pachną niesamowicie. Nie zmienia to jednak faktu, że szalejesz za chłopakami z One Direction. - spojrzała na mnie z dezaprobatą.
    - Ja za nimi nie szaleję. Po prostu mi się podobają. - miałam na twarzy tak zwany Poker Face.
    - W takim razie, na urodziny dostaniesz ode mnie czekoladowego.. - zatrzymała się. - Który z nich Ci się najbardziej podoba?
    - Wszyscy. - uśmiechnęłam się szeroko.
    - W takim razie dostaniesz ode mnie Zayn'a z czekolady.
    - Czemu akurat Zayn'a? - zapytałam żywo, prostując się.
    - A czemu nie? Myślałam, że on Cię najbardziej pociąga. Wiesz.. większość fanek twierdzi, że on jest najprzystojniejszy. Pomyślałam, że też tak uważasz.
    - Jeśli jest się wierną fanką 1D, to każdy z nich musi Ci się w jakiś sposób podobać. - stwierdziłam logicznie. - Nie można nazwać siebie ich fanem, gdy lubisz tylko połowę i mówisz, że reszta jest brzydka lub ich nie lubisz. Lubić One Direction znaczy, że lubi się wszystkich. W końcu 1D to jeden zespół. To tak jak byś powiedziała, że lubisz tiramisu, ale nie lubisz kawy. (Tiramisu ma częściowo smak kawy, bo jest w niej "moczona.") Jednej części nie lubisz, a resztę lubisz. Bez sensu.
    - No w sumie.. - zamyśliła się.
    - Tylko nadal nie mogę zrozumieć, czemu odciągasz mnie od nich? - westchnęłam, robiąc smutną minę. - Przecież ich nie znam i nie poznam. - powiedziałam, gapiąc się w sufit jak marzycielka. Caroline bąknęła coś cicho, czego nie dosłyszałam.
    - Co mówiłaś? - zmrużyłam oczy. Carls, uśmiechnęła się i energicznie wstała.
    - ..Że muszę iść do łazienki. - jej ręce trzęsły się.
    - Ok. Możesz iść do mojej łazienki. - odpowiedziała ciche "dzięki" i już po chwili jej nie było. Nie minęła nawet minuta, a usłyszałam pukanie do drzwi. Odpowiedziałam "proszę", a w drzwiach ujrzałam lokaja - Thomas'a.
    - Może panienka chce skorzystać z sauny, którą pan Walter ostatnio przygotował? - wskazał dłonią na korytarz. Dopiero teraz zauważyłam, że miał na sobie białe rękawiczki. Raziło od nich bielą, ale nie to mnie teraz interesowało.
    - To tata ma tutaj saunę?! - prawie krzyknęłam, ale i tak usłyszałam spłukiwanie wody w toalecie. Thomas przytaknął. - Zaprowadzić panienkę wraz z panienką Caroline? - zapytał grzecznie, a po chwili dało się słyszeć mycie rąk i dźwięk klamki. Carol, wybiegła jak burza z łazienki.
    - Carls, idziemy do "spa"? - uśmiechnęłam się tak, jakbym zobaczyła mega przystojnego chłopaka.
    - Jeszcze się pytasz?! No pewnie! - zapiszczała gestykulując. Lokaj poprosił byśmy za nim poszły. Szliśmy cały czas po schodach na dół.  Znaleźliśmy się w wielkim "przedpokoju". Razem z przyjaciółką się zatrzymałyśmy, bo nie byłyśmy pewne dokąd nas prowadzi. Thomas odwrócił się i powiedział byśmy dalej szły za nimi. Mężczyzna kierował się w stronę średniej wielkości drzwi.
    - On chce nas uprowadzić! - nerwowo szepnęła mi na ucho, trzymając mnie za ramię.
    - Nie przesadzaj. Fakt, idziemy w dziwną część domu, w której nie byłam, ale wierzę, że ma dobre intencje. - szeptałam, jednocześnie parząc się na poczynania lokaja, który wyciągał z kieszeni malutki kluczyk. Po włożeniu do zamka, przekręcił go. Mahoniowe drzwi lekko zaskrzypiały. Razem z Carls, delikatnie spojrzałyśmy w stronę otwartych "wrót". Ujrzałyśmy ciasny korytarz ze schodami w dół, który miał zapewne mnóstwo zakrętów i drzwi. Nie myliłam się. Korytarzyk był chyba najbiedniejszą częścią tego domu. Oczywiście nie wyglądał obskurnie. Po prostu nie miał żadnych ozdób.        
          Szliśmy z kilka minut, aż ujrzałam koniec korytarza, który wyglądał jak literka "T". Z lewej i prawej strony znajdowały się takie same drzwi. Wielkie i metalowe drzwi z wygrawerowanymi kwiatami orientu. Thomas otworzył drzwi, przepuszczając nas jako pierwsze. Razem z "siostrą" weszłam do pomieszczenia.
Zaparło mi dech w piersiach. Te miejsce było wielkie. Malutkie ledy znajdowały się w każdym miejscu, oświetlając wszystko na żółto. W kącie zauważyłam wybudowaną saunę z przezroczystymi oknami. Obok niej stało kilka bambusów w doniczkach oraz niezbyt duża fontanna. W niej był mały, słodki amorek, wypluwający wodę. Pod nim znajdowały się liliowe kamyczki. Trochę dalej od sauny i ozdób stały dwa fotele-leżaki, przy których był stolik z gazetami i świecami. Przy ścianie stały dwa regały z rzeczami do kąpieli. Najlepsza rzecz była w na drugim końcu "spa". W oczy rzucało się ogromne jacuzzi, które pomieściłoby z 10 osób. Spojrzałam na Caroline. Stała nieruchomo z rozdziawioną buzią. Nasz zachwyt był wielki. Bardzo. Jednak chciałam wiedzieć co znajdowało się w drugich drzwiach, które mijaliśmy.
    - Thomas.. - chciałam by mnie tam wpuścił. Drzwi są na pewno zamknięte, a tylko on ma klucze.
    - Słucham panienko? - spojrzał w moją stronę, tak samo jak Carol.
    - Strasznie mnie ciekawi co jest za drzwiami, które mijaliśmy. Odróżniały się od innych, prócz tych. - odparłam, zastanawiając się. - Możesz mi je pokazać?
    - Oczywiście. Tylko prosiłbym żeby panienka nie dotykała żadnego sprzętu. Są jeszcze w czasie przygotowań. Mogłoby się coś panience stać, a tego byśmy nie chcieli. - odparł, na co ja przekręciłam oczami w stronę szatynki.
           Lokaj tworzył drzwi. Kolejny zachwyt pojawił się na naszych twarzach. Był to pokój "zabaw", a raczej rozrywki. Ogromna plazmówka, piłkarzyki, xbox, maty taneczne i inne gadżety. Był tam nawet okrągły fotel, przyczepiony łańcuchem do sufitu. Cudowne były te rzeczy. Moja radość nagle prysnęła. Thomas zbudził mnie z tego raju, chcąc coś ode mnie.
    - Mam tu kluczyk, który miałem przekazać panience od pana Waltera. Pokój znajduje się na pierwszym piętrze. - rzekł, wyciągając srebrny kluczyk z kieszeni. Dał mi go w ręce, po czym oddalił się, przepraszając. Razem z przyjaciółką zaniemówiłyśmy. Stałyśmy jak dwa słupy soli. Dotarło do mnie, że mam poszukać tego pokoju. Tajemniczego pokoju. Szybkim pędem pociągnęłam Carol za rękę, udając się w stronę schodów. Po drodze nie obyło się od protestów szatynki. Na pierwszym piętrze nie było tak dużo drzwi. Sprawdziłyśmy kilka par drzwi, ale klucz nie pasował do nich. Zostały ostatnie drzwi. Byłyśmy pewne, że to te właściwe. Otworzyłam je. Za nimi był pokój muzyczny. Spojrzałam na wszystkie instrumenty. Biały i czarny fortepian, które tata kupił najwyraźniej z myślą o mnie i Caroline. Uwielbiamy grać w duecie. Pod ścianą stały trzy gitary elektryczne, różnych kształtów oraz dwie gitary akustyczne i klasyczne. W sumie cztery. W pokoju znalazłam również kilka mikrofonów, a do nich stojaki. Mój tata wie o czym marzę, ale to i tak się nie spełni. Żebym nie zapomniała o tym, tata przywiesił mi na sznurkach wielki, fioletowy napis "DREAM". Nie zastanawiając się długo, usiadłam przy czarnym fortepianie, a Carls do białego. Zaczęłam grać Marsz Turecki Mozart. Po chwili moja przyjaciółka dołączyła się. Z uśmiechami na twarzy grałyśmy szybko i zwinnie. Spoglądałyśmy na siebie czasem. Carol nie chodziła do szkoły muzycznej. Myślała, że to bez sensu, ale z czasem to się zmieniło. Spodobało jej się jak grałam. Próbowałam ją uczyć. Na początku nic jej nie wychodziło, ale tylko po to, żeby jej się udało. Żeby zostać mistrzem trzeba zdobyć się na kilka porażek i ćwiczyć bez przerwy. W końcu przestałam ją uczyć, gdyż już sama potrafiła wszystko. Jedynie sama musi odczytywać nowe utwory.
        Kończąc utwór, zauważyłam, że klamka w drzwiach się ruszyła. Pewnie to ktoś ze służby. Carls zaczęła się śmiać. Ja też. Przestałam się śmiać i wzięłam gitarę akustyczną do ręki. Zaczęłam coś brzękolić.
    - Des, muszę iść do łazienki.
    - Ok, idź. Na przyszłość pamiętaj, żeby nie jeść tego co popadnie, bo będzie tak jak teraz. - szatynka dziwnie na mnie spojrzała.
    - Co chcesz przez to powiedzieć? - załapała się za boki.
    - Nic.. Idź już, bo się rozmyślę i zostaniesz tu. - przekomarzałam się z nią.
    - Dobra, idę. - powiedziała i poszła. Spojrzałam na drzwi. Nikogo nie było. Zaczęłam grać One Thing - One Direction.
                   
                                                 
" I've tried playing it cool
But when I'm looking at you
I can ever be brave
'Cause you make my heart race

Shot me out of the sky
You're my kryptonite
You keep making me weak
Yeah frozen and can't breath

Something’s gotta give now
'Cause I’m dying just to make you see
That I need you here with me now
'Cause you've got that one thing

So get out, get out, get out of my head
And fall into my arms instead
I don't, I don't, don't know what it is
But I need that one thing 

And you've got that one thing.. "             
                                           
        Chciałam dalej grać, ale nagle zjawiła się Caroline. Szybko zareagowałam, na co brązowooka spojrzała z kpiną.
    - Boisz się mnie czy co? - wyczułam retorykę. Odłożyłam gitarę i wyciągnęłam telefon z kieszeni, żeby sprawdzić godzinę. Dochodziła ósma.
    - Idziemy do sauny? - zapytałam nagle.
    - Pewnie!

                                                             ♥♪♥♫♥
  
                  Po zażytym relaksie w "spa", razem z Carls chciałyśmy zjeść kolację. Carol pewnie pójdzie do łazienki. Wydawało mi się, że zaszkodziło jej coś, ale on zamiast tego dziwnie i podejrzanie się do mnie uśmiechała.
    - O co Ci.. - nie zdążyłam dokończyć pytania, gdyż w drzwiach pojawił się mój ojciec. Uśmiechnęłam się szeroko. Szybciej niż piorun, pobiegłam i rzuciłam mu się na szyję.
    - Tato! - ściskałam go, aż zrobił się blady na twarzy.
    - Des..tiny.. dusisz mnie.. - gdy to usłyszałam, puściłam go. Wyszczerzyłam się.
    - Zjesz z nami kolację? - zapytałam szczęśliwa.
    - No oczywiście. Cały dzień Cię nie widziałem. - odwzajemnił uśmiech i spojrzał na szatynkę. - O, witaj Caroline. - przywitał się z nią.
    - Dzień dobry. - odpowiedziała nieśmiało.
    - Miło Cię znowu zobaczyć. Powiedz, co tam u rodziców? Wysłali Cię gdzieś na studia? - zaczął wypytywać, a Carol nie widziała co odpowiedzieć.
    - Pana również. - pokazała szereg białych zębów. - U rodziców dobrze. Biznes się kręci. Firma więcej zarabia. A co do studiów to jeszcze nie wiem. - odparła.
    - Dobrze, a teraz chodźmy na kolację. - ruszyliśmy wszyscy do jadalni. Jak zwykle na stole było mnóstwo jedzenia, ale Carls nie jadła tak jak dzisiaj rano. To znaczy zachowywała się, co nie jest w jej stylu. Siedzieliśmy przy prostokątnym stole, spoglądając się co chwilę na siebie.
    - Caroline, powiedz mi, czy jakiś kierunek Cię interesuje? - znów zaczął tata. Szatynka spojrzała na niego.
    - Ymm.. Może trochę muzyka. - była nieśmiała i ...zadumana?
    - Pewnie chcecie razem się uczyć? Dobrze mówię, Destiny? - podniósł brew. Rozgyzł mnie. Chciałam z przyjaciółką studiować, ale czy ona tego chciała? - Z tego co wiem, obie jesteście świetne w graniu na fortepianie. Chciałabyś studiować z Destiny, Caroline? Jesteście świetne i na pewno się dostaniecie. - Carls zastanawiała się dłuższą chwilę. Bałam się, że powie nie. Nie chce żeby mnie zostawiała.
    - mmm.. Tak. - jej mina była jakaś taka..pewna. Jakby nie bała się tego co powie. Trochę to dziwne, że z początku nie chciała, żebym chodziła na technologię muzyki, a teraz chce iść tam ze mną.
    - Naprawdę? Chcesz ze mną iść do collegu w Wolverhampton? Przecież mówiłaś, że..
    - Ale zmieniłam zdanie. Najlepiej nie słuchaj mnie. - rozpromieniłam się na to zdanie. Teraz wiedziałam, że mnie nigdy nie opuści. Nie zostawi na pastwę samotności i smutku. Swoimi przekonaniami zaskakuje mnie coraz bardziej. To się nigdy nie zmieni.


   ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
    Jest już drugi rozdział. Jakoś mi się wydaję, że ten lepszy.
    Szkoda, że pojawił się dopiero po świętach.
    Sporo was wchodzi na tego bloga, więc proszę o
    komentarze. W końcu nie piszę tego dla siebie. :/


                                

   

 
                                 



piątek, 29 listopada 2013

Rozdział 1 - Wprowadzenie.

. . . Mroźny, zimowy wiatr muskał jej delikatną, śniadą twarz. Jej lśniące, błękitne oczy wpatrzone były w nocny księżyc, a jasne blond włosy powiewały na wietrze. Jej twarz przypominała inwertyka.
Siedziała na dębowej ławce, opierając się o nią. Głowa jej była skierowana ku górze. Ręce miała schowane w kieszeni kurtki, a nogi wyciągnięte przed siebie. Jej oczy uważnie obserwowały naturalne nocne światła. - Gwiazdy. 
 
                                                                 ♥♪♥♫♥

         Dzisiejsza noc była spokojna. Za spokojna. Wszystko wydawało się dla mnie bez sensu. Bez znaczenia. Mogłabym umrzeć. Czy to nie było by lepsze niż to co robię? Na pewno. Nie musiałabym wysłuchiwać tych rozkazów i zakazów matki. Jest nieznośna. Nie dziwię się, że ojciec rozwiódł się z nią. Cały czas się o coś czepia. Można by rzec, że jest nienormalna. Próbuje ze mnie robić pustą lale. Głównie plastik. Jaki rodzic pozwala a raczej każe, opalać się na solarce, tlenić sobie włosy i malować się swojemu dziecku. Pamiętam, jak raz próbowała mnie namówić na piercing. Czy kolczyki w uchu jej nie wystarczają? Tak czy inaczej, nie dałam się jej. Może przypominam plastik, lecz nim nie jestem. Opowiedziałam wszystko swojemu ojcu. Powiedział, że jak napisze maturę to zabierze mnie do siebie, do Londynu. Będę mogła spokojnie chodzić na studia i się uczyć. Właśnie studia.. Może nie widać, ale bardzo chcę studiować muzykę. Uwielbiam grać na fortepianie. Kocham muzykę jak nikt. Najbardziej lubię klasykę i pop.
         Z moich rozmyśleń wyrwał mnie zimny dotyk na nosie. Spojrzałam jeszcze wyżej na niebo. Zobaczyłam spadające płatki śniegu. W pewnym momencie coś błysnęło. Wytężyłam bardziej wzrok. Byłam zdziwiona. Ujrzałam spadającą gwiazdę. Nigdy nie wierzyłam, że wypowiedzenie życzenia przy niej, się spełni. Takie rzeczy są tylko w filmach, ale co szkodzi mi spróbować. Przymknęłam powieki, skupiając się. Pomyślałam właśnie o podróży do Londynu, do taty. Może być nawet Irlandia południowa czy północna, ale ma być jak najdalej od matki. Niech ten koszmar się skończy. Nagle poczułam jak coś brzęczy mi w kieszeni spodni. Był to mój telefon. Nie musiałam się domyślać kto dzwoni. Sięgnęłam po niego. Tak jak się spodziewałam, na wyświetlaczu widniał napis  ''Mama.'' Znudzona, wyłączyłam telefon, westchnęłam i poszłam do domu.
         Po 15 minutach byłam już pod domem, który miał pogaszone wszystkie światła. Biały, niewielki dom z basenem, tarasem i patio w nowoczesnym stylu. Może nie była to wielka willa, ale robiła spore wrażenie. Tak, moi rodzice są bogaci. Nie lubię się chwalić, ale tak jest. Ojciec ma własną, wielką firmę w Londynie, a matka ma własne, znane studio kosmetyczne. Podeszłam do furtki i wpisałam cyfry. Działała na hasło. Gdy automatycznie się otworzyła, ujrzałam białe Audi mamy. Weszłam po odśnieżonych schodkach na werandę. Otworzyłam drzwi kluczem i po cichu przekroczyłam próg domu. Po ciemku zdjęłam swoje kozaki i odstawiłam obok drzwi. Gdy już miałam się odwrócić, zapaliło się światło a moja matka stała na schodach w satynowym, szarym szlafroku.
    - Jesteś wreszcie! Gdzieś Ty była!? Dzwoniłam do Ciebie z 10 razy. Jest już 23 a Ciebie nie ma w łóżku!
    - Byłam na spacerze. - odpowiedziałam zirytowana.
    - Oczywiście! Jak zwykle z jakimś Dziwkami puszczasz się i niszczysz honor rodziny! - krzyczała, gestykulując i idąc w moją stronę. Czułam jak w moich oczach buchają ogniki a krew się podnosi.
    - ..Ja? Ja niszcze honor?! Ale to nie przeze mnie ojciec uciekł od Ciebie! Te twoje zachowanie przynosi wstyd. Cały czas się czepiasz, pomimo tego, że jestem dorosła. Jesteś po prostu chora psychicznie! - wygarnęłam jej wszystko to co siedziało mi na sercu. Czułam się lepiej, ale kipiałam jak czajnik kuchenny. W końcu podeszła do mnie, ale to co zrobiła przekroczyło najśmielsze oczekiwania. Uderzyła mnie otwartą dłonią prosto w twarz. Mój poczerwieniały policzek strasznie piekł. Złapałam się za niego. Moja matka jest dziwna. Naprawdę. Uważa mnie za dziwkę, chodź nią nie jestem, bije mnie. Ponad to, nie wie o tym, że próbuje ze mnie ją zrobić. Roztrzęsiona, pobiegłam na górę w stronę mojego pokoju. Musiałam pobyć trochę sama. Gdy weszłam do pokoju, od razu udałam się do drugiego pomieszczenia - łazienki. Była ona średniej wielkości a miała kremowo brązowe kafelki, białą umywalkę, sedes i wannę - prysznic z hydromasażem. Pierwsze co mi przyszło na myśl to umyć oraz ostudzić ten cholernie piekący policzek, a następnie wziąć kąpiel. Jak pomyślałam tak też zrobiłam.
         Po kąpieli z różanymi płatkami, położyłam się na swoim łóżku. Błękitna pościel koi moje nerwy, a policzek już nie szczypie dlatego, teraz czuje się lepiej. Odwróciłam głowę w stronę białej szafki nocnej, która stała przy łóżku. Na niej był  zegarek. Wyświetlał: "00:31". Było późno, a ja nie czułam zmęczenia. Nie miałam co robić o tej porze, więc wzięłam MP4, założyłam słuchawki i włączyłam losową piosenkę z listy odtwarzania. Leciało "It's My Life" - Bon Jovi. Uwielbiam tą piosenkę. Chyba ze względu na dynamikę i szybkość. Barwa dźwięku jest cudowna. Mogłabym ją słuchać bez końca. Weszłam pod kołdrę, przykrywając się nią. Moje ręce spoczęły połączone na brzuchu, a nogi ruszają się w rytm utworu. Nagle w moich uszach ucichło, ale na tylko na kilka sekund, ponieważ usłyszałam kolejną piosenkę. Pierwszy raz słyszę ją. Pamiętam tylko jak ściągałam hity z komputera i natrafiłam na jakiś zespół. Spodobała mi się ich piosenka, więc przerzuciłam też inne na sprzęt. Przysłuchiwałam się słowom piosenki. W uszach szumiało mi "Rock Me". Spojrzałam na wyświetlacz MP4. Napisane było: "Rock Me - One Direction". Teraz przypomniało mi się jak dziewczyny w mojej szkole piszczały i podniecały się akurat tym zespołem. Mnie to wtedy nie obchodziło, ale jak usłyszałam "What Makes You Beautiful" to nie mogłam się odgonić od niej. Dopiero teraz zrozumiałam, że nic nie wiem o tym boysbandzie. Mimo, że jest późno, podeszłam do biurka i włączyłam laptopa. Chciałam się dowiedzieć więcej o ludziach, których słucham codziennie. Gdy komputer był już gotowy, weszłam w przeglądarkę Chrome a w Google wpisałam "One Direction". Wyskoczyło mi parę zdjęć, a pod nimi informacje. Jest to brytyjsko - irlandzki boysband. Jest w nim 5 chłopców w wieku od 18 - 21 lat. Musiałam przyznać, że jest na co popatrzeć. Chłopcy w rurkach mnie kręcili, ale ten lokowaty mnie trochę odstraszał. Kogoś mi przypominał...
        Patrzyłam na nich i stwierdziłam, że w kolejności Niall jest najmłodszy, starszy Louis, Harry, Liam, a najstarszy Zayn. Niestety się pomyliłam, gdy spojrzałam na ich daty urodzenia. Louis był najstarszy, młodszy Zayn, Liam, Niall, a najmłodszy Harry. Wygląd myli. A pro po wyglądu.. Moją uwagę zwrócił blondyn. Miał on tak samo tlenione włosy jak ja. Tylko, że on miał końcówki, a ja wszystko. Nawet odrosty. Patrzyłam się na nich aż do chwili kiedy zrobiłam się zmęczona. Spojrzałam na zegarek w laptopie. Nie dziwie się, w końcu było po pierwszej. Śpiąca wyłączyłam komputer i weszłam pod kołdrę. Założyłam słuchawki oraz puściłam "What Makes You Beautiful". Cała zatraciłam się w piosence z myślą o One Direction tak, że nie pamiętałam kiedy zasnęłam.

                                                             ♥♪♥♫♥

       Minęło kilka miesięcy. Trwały one wieczność. Uwierzcie mi lub nie, ale z moją rodzicielką nie da się wytrzymać.  Napisałam maturę jak najlepiej, by dostać się na studia. Może matura to bzdura, ale jest dla mnie ważna. Teraz byłam w domu i pakowałam się na lot do Londynu. Byłam szczęśliwa, że wreszcie zobacz się z ojcem, a matkę opuszczę. Będę wreszcie sobą i zacznę nowe życie. Spokój i harmonia. Sprawdziłam czy wzięłam wszystko. Najważniejsze, że telefon, portfel i bilet są. Biorę walizkę i wychodzę. Przed domem już stoi moja taksówka. Matka nie chciała mnie podwieźć, więc co innego mogłam zrobić? Wsiadłam do taksówki a na lotnisku byłam po kwadransie. Szybko weszłam na pokład samolotu, dając wcześniej bilet pracownikowi. Walizkę dałam do łuku bagażowego i usiadłam w wolnym rzędzie tuż przy oknie. Gdy samolot wystartował założyłam słuchawki od MP4 a następnie oglądałam chmury i niebo. Piękny widok. Obserwowałam obłoczki aż w końcu usnęłam. Nie wiem ile tak spałam, ale gdy się obudziłam był zachód Słońca. Moje oczy cierpiały od promieni. Już chciałam zasłonić okno lecz ujrzałam wielkiego Big Ben'a. Czyli już jestem w Londynie? Zdjęłam słuchawki. Po chwili usłyszałam, że lądujemy. Zapięłam więc pasy i czekałam na lądowanie. W końcu wyszłam a raczej wybiegłam biorąc ze sobą bagaż. Odetchnęłam świeżym powietrzem. Zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu mojego ojca. Zafascynowana, błądziłam wzrokiem po lotnisku. O już widzę go.
    - Tato! - krzyknęłam szczęśliwa, widząc jak wychodzi z czarnej limuzyny.
    - Destiny! - zawołał a ja wyciągnęłam do niego ręce i pobiegłam przytulając go. Na jego serdecznym palcu zauważyłam złoty sygnet. - Destiny, masz tylko jedną walizkę?- zapytał zdziwiony odrywając się ode mnie. Mówił teraz po polsku, ale akcent miał brytyjski.
    - Tak. Nie chcę mieć rzeczy, które przypominają mi mamę. - spuściłam głowę i wpatrywałam się w swoje różowo - czarne Vans'y.
    - Obiecuje Ci, że będziesz miała lepsze życie. - powiedział łapiąc moją twarz w dłonie tak, bym spojrzała na niego.
    - Dziękuję, tato. - posłałam mu szczery uśmiech, który zaraz sam odwzajemnił.
    - Jak Ci minęła podróż? - zapytał.
    - Dobrze, chociaż praktycznie cały czas spałam. - odpowiedziałam z głupim uśmiechem. Chciałam wziąć walizkę, lecz tata zabrał ją i włożył do bagażnika. Otworzył mi drzwi od limuzyny. Gdy weszłam do niej opadła mi szczena. Były tam same luksusowe butelki i kieliszki. Do tego jeszcze biało czerwone ledy. Byłam tak zachwycona, że nie zauważyłam kiedy tata usiadł obok mnie. Po chwili samochód ruszył, a ja zahipnotyzowana oglądałam dalej wnętrze.
    - Powiedz mi Destiny, na prawdę chcesz studiować muzykę? - usłyszałam głos ojca.
    - Tak. To taki interesujący kierunek. Marzyłam o tym. - moje oczy się zaświeciły niczym najczystsze diamenty.
    - Hmm.. Czy nie wolałabyś iść na Technologię Muzyki?  A i powiedz mi.. Chcesz dzisiaj iść na zakupy? - oj taaak..
    - No.. Przydało by się. Nie wzięłam nawet połowy ubrań. - powiedziałam zgodnie z prawdą. - Technologia Muzyki? No nie wiem.. W Londynie nie ma takich dobrych studiów a to by oznaczało, że bym musiała się przeprowadzić z dala od Ciebie. - westchnęłam zrezygnowana.
    - Mam dla Ciebie małą niespodziankę. Gdy wejdziemy do domu dam Ci ją. - uśmiechnęłam się na te słowa. Ciekawe co to może być. Zamyślona spoglądałam w zaciemnione okna. Byłam szczęśliwa. Wreszcie poznam smak wolności. Po chwili usłyszałam niski głos.
    - Panie Walter, już jesteśmy! - był to szofer taty. Zanim się obejrzałam otworzono mi drzwi od auta.
    - Dziękuję. - odpowiedziałam szoferowi, który zaraz się ukłonił. Spojrzałam przed siebie. To naprawdę dom ojca? 4 piętrowy dom a raczej ogromna willa z basenem i działką. Ja bym to określiła pałacem z bajki. Pełno kolumn i łuków. Do tego rzeźba anioła, który robił za fontannę. Nawet prezydent nie ma tak dobrze. W wielkich białych jak śnieg drzwiach stał już szofer, który jak się okazało ma na imię Frank. Otworzył je, po czym znowu podziękowałam mu jak nakazuje kultura osobista. Gdy znalazłam się w środku domu myślałam, że zacznę krzyczeć i piszczeć. Wnętrze zrobione lepiej niż po królewsku. Naprzeciwko drzwi znajdowały się ogromne, lśniące schody, które miały wbudowane światełka i kryształki. Były od góry wąskie a od dołu szerokie. Posiadały balustrady. Po boku schodów stały dwie wielkie kolumny, docierające od podłogi do sufitu. Od drzwi do nich leżał szkarłatny, długi dywan. Taki jak na galach z gwiazdami. Nad moją głową coś błyskało. Uniosłam ją. Zobaczywszy sporej wielkości i ilości kryształków żyrandola pisnęłam z zachwytu
    - Tu jest przepięknie! - stwierdziłam zadowolona.  Okręciłam się kilka razy wokół własnej osi. Zastanawiałam się gdzie jest mój pokój. Nie czekając długo, pobiegłam po schodach szukając go. Mijałam kilkanaście pokoi aż w końcu znalazłam to czego szukałam. Wielkie, wyrzeźbione, bialutkie drzwi z wygrawerowanym złotym napisem "Destiny". Pociągnęłam delikatnie za klamkę, wychylając się do przodu. Moje oczy rozszerzyły się niewyobrażalnie. Był to wielki ciemnofioletowy pokój z biało - brązowymi meblami i podestem. Był w nowoczesnym stylu. Wielkie łóżko w odcieniach fioletu i tak samo szafa, która miała mnóstwo wieszaków, półek i lampek. Na ścianach widniały białe, abstrakcyjne wzory przypominające pnącza kwiatów. Nad półką ze sprzętem kina domowego przywieszony jest wielki telewizor plazmowy, który ma ponad 60 cali. Byłam zachwycona jak nigdy. Zawsze o takim czymś marzyłam. W euforii przyglądałam się każdej rzeczy. Każdy detal, każdy szczegół był starannie wykonany. Zafascynowana usiadłam na łóżku. Po chwili poczułam, że na czymś siedzę. To stało się tak szybko, że nie pamiętam kiedy złapałam się za bolące uszy od grającej na full muzyki, które pochodziły od głośników w rogu pokoju. Do tego jeszcze kula dyskotekowa, wyłaniająca się z ukrytego panelu w suficie. Spojrzałam na sprawcę tego zdarzenia. Był to maleńki pilocik, który miał mnóstwo mniejszych od siebie guziczków. Szybko zabrałam go i przycisnęłam czerwony przycisk. Nagle kula się schowała a muzyka ucichła. Z ulgą dotknęłam swojego obolałego serca. Przerzuciłam wzrok na pilot. Dopiero teraz do mnie dotarło co się stało. Mam własną kulę dyskotekową! Pokój jest naprawdę wielki a co za tym idzie.. Lepsza zabawa! Zaczęłam przeszukiwać pokój z nadzieją na jakieś wystrzałowe rzeczy. Spojrzałam w kąt pokoju. Dostrzegłam dziwną małą maszynę. Podeszłam do niej, schylając się. Moje oczy nie mogły nigdzie dostrzec guzika. Spojrzałam teraz na pilot w moim ręku. Przycisnęłam błękitny guzik, który włączył turkusowe światełka w pomieszczeniu. Dopiero za czwartym razem znalazłam ten właściwy. Z maszyny zaczęły wydobywać się  mydlane bańki. Powoli zapełniały pokój. Moje obserwacje przerwało pukanie do drzwi. 
    - Proszę! - krzyknęłam z myślą, że to tata, lecz to nie był on. Drzwi się otworzyły, a w nich stał mężczyzna w czarnym, eleganckim garniturze i w hebanowych, lakierowanych pantoflach. Były one włoskie. Wiedziałam to. W końcu mama mnie tego nauczyła, jak rozpoznawać markowe ciuchy od tych bazarowych oraz chińskich. 
    - Panienko Destiny, podano do stołu. Panienki ojciec już czeka. - oświadczył lokaj. Przytaknęłam i posłusznie udałam się za lokajem, wcześniej wyłączając bańki. Przeszliśmy w milczeniu parę korytarzy a następnie zeszliśmy po ogromnych schodach. Po chwili lokaj ustał. O mało co, a prawie na niego wpadłam. Błądziłam wzrokiem po wielkiej sali, która była jadalnią. Na środku stał ogromny, długi, mahoniowy stół a przy nim mój tata. Podeszłam do mebla, do którego po chwili lokaj przysunął mi krzesło. Teraz siedziałam naprzeciwko taty. Spojrzałam na jedzenie. Kilka sałatek, owoce morza, pudding, roastbeef i inne dania, które pierwszy raz widziałam. Podczas obiadu wymieniłam parę zdań z tatą, w tym zakupy, studia i mieszkanie. Uzgodniłam z nim, że jak mnie przyjmą to będę mieszkać obok collegu, w Wolverhampton. A dzisiaj tata zabierze mnie do Harrodsa. Jest to najsłynniejsze i najdroższe centrum handlowe w Londynie. Tym razem to ja będę wybierać sobie ubrania, a nie matka. Miała w zwyczaju chodzić po butikach ze mną nie zważając na to, że jestem człowiekiem, a nie lalką Barbie. Gdy odeszłam od stołu, udałam się do salonu, który został mi wskazany przez lokaja. W salonie nie było ciemno. Wręcz przeciwnie. Było jasno, zresztą jak reszta domu. Podłogę obejmowała puchata biel wykładziny, a ściany przeróżne obrazy warte fortunę. Na końcu pomieszczenia były szklane, podwójne drzwi z widokiem na ogród i basen. Obok nich stały na przeciw siebie dwie śnieżne kanapy, a pomiędzy nie szklany, prostokątny stolik. W kątach ścian umieszczone były egzotyczne rośliny o ogromnych doniczkach. Całość prezentowała się bardzo luksusowo. Nagle poczułam jak ktoś dotyka moje ramię. Odwróciłam głowę. Po sygnecie na palcu rozpoznałam go. 
    - Destiny... - zaczął tata. - Mam tu coś dla ciebie. - w jego rękach zauważyłam kopertę, związaną  złotą serpentyną. Wystawił ją w moją stronę. Wzięłam ją i natychmiast otworzyłam. W niej była platynowa karta płatnicza. Rzadko spotykana wśród ludzi. Szczęśliwa spojrzałam na ojca. 
    - Dziękuję, Tato - podeszłam do niego, przytulając go i całując w policzek.
    - Nie ma za co córeczko. - odpowiedział. - Wiesz.. Zanim pojedziemy do centrum handlowego, chciałbym Ci pokazać moją firmę. - oświadczył.
    - Super! Zawsze pragnęłam ją zobaczyć. - ucieszyłam się. Po tej rozmowie podpisałam się na nowej karcie, chowając ją po tym do portfela. Pin do niej, schowałam w szufladzie na kluczyk. Wzięłam torebkę z pokoju i pognałam do limuzyny, w której był już tata. 
    - Destiny, przypomnij mi jak wrócimy, żebym pomógł Ci złożyć papiery na studia.
    - Dobrze. - odpowiedziałam krótko. Zastanawiałam się jak będzie wyglądać moje życie. Sama w wielkim mieście. Bez taty...  Bez nikogo kto mógłby przejmować się mną. Bez kogoś kto mógł by mnie pocieszać i rozśmieszać w trudnych chwilach. Taką osobą był mój tata i przyjaciółka Caroline.
         Caroline znam od dziecka. Razem się wychowałyśmy. Chodziłyśmy do tej samej klasy. Gdy byłyśmy małe, zawsze chodziłyśmy do parku na plac zabaw. Wygłupiałyśmy się bezustannie. Czasami nawet coś razem przeskrobałyśmy. Raz się nawet zdarzało, że chciała ukraść małego kotka od sąsiadów. Gdyby nie ja, to nie wiem co by się stało. Caroline to szalona i wyrozumiała szatynka. Różni się ode mnie wyglądem oraz charakterem. Mimo tego, to i tak się dopełniamy. Jest dla mnie jak siostra. Ona zawsze mnie rozumie. Spojrzałam w okno limuzyny. Nagle uśmiechnęłam się na widok pewnej brytyjki, która ją przypominała. Tęsknię za nią. Obiecała, że mnie odwiedzi jak tylko załatwi sprawę ze studiami.
    - Już jesteśmy. - Odruchowo spojrzałam na ogromny budynek za oknem. Był to wielki szklany, gmach. Nie dosłownie szklany, ale miał duże okna. Niektóre były specjalnie zaszronione, dając trochę prywatności. Szofer otworzył nam drzwi, dając mi odetchnąć świeżym powietrzem a nie klimatyzacją. Byłam po niej zawsze cholera na gardło. 
  Do budynku weszłam drugimi drzwiami. Te pierwsze prowadziły do sklepu, sądząc po wystawach i bilbordzie z zagryzionym jabłkiem. Mogłabym się pogubić w tej olbrzymiej firmie, ale prowadził mnie tata, opowiadając mi o technologii apple. Chyba już wiem czemu proponował mi technologię muzyki. W końcu to technologia, a wszystko co jest z nią związane, fascynuje go. Nie ważne jakie jest dokładne znaczenie tego słowa. Wracając do oprowadzania, teraz prowadził mnie do swojego biura. Po drodze spotykałam mnóstwo ludzi i ich zdziwiony wzrok. Te przeszywające spojrzenia wywołują u mnie dreszcze i niepewność. Jeden chłopak upuścił nawet papiery, spoglądając na mnie. Już nie mówię o kobiecie, która wylała kawę na biurku w portierni. Atmosfera w tym budynku była nie do opisania. W końcu znalazłam się pod drzwiami, które wskazał mi tata. Wchodząc do pomieszczenia, przywitałam się z sekretarką siedzącą za biurkiem. 
    Była to kobieta około 30 -stki. Miała ona brązowe, długie włosy tak samo jak oczy i cerę. Nie wyglądała na murzynkę, lecz na latynoskę. Figura jaką posiada, nadawałaby się do modelingu. Na jej twarzy malował się szczery uśmiech. Po chwili wyszła zza biurka i podała mi rękę.
    - Witaj Destiny! Tak się cieszę, że Cię w końcu poznam. Jestem Milagros. Milagros Fierro. - uścisnęłam jej dłoń. - Twój tata wiele mi o tobie opowiadał. 
    - Naprawdę? To miłe. - posłałam jej swój uśmiech. Jej uroda zniewala. Zazdroszczę jej takiej idealności.
    - Milagros, mamy mało czasu i już musimy iść. Zabieram Destiny na zakupy. - powiedział tata. - Mogłabyś przynieść do mojego gabinetu tą paczkę, co dzwonili do mnie , że jest gotowa? - zapytał Mili.
    - Oczywiście. - odpowiedziała rozpromieniona. - Do zobaczenia Destiny! - krzyknęła do mnie, gdy wychodziłam z pomieszczenia. Pożegnawszy się, poszłam z tatą w stronę wyjścia. Zamyślona o tajemniczej paczce, nie zauważyłam kiedy znalazłam się w przezroczystej windzie. Ocknęłam się z myśli i kątem oka spoglądałam na ojca. Zapytać czy nie zapytać? Oto jest pytanie. Po parokrotnej wymianie spojrzeń, w końcu się odważyłam.
    - Tato.. - zaczęłam. -  O co chodziło z tą paczką? - zapytałam. 
    - Nic ważnego. - uśmiechnął się. Nie pozostało mi nic innego niż odwzajemnić to. Z nudów spojrzałam na czubki swoich butów. Nagle zbladłam, gdy zobaczyłam że winda ma też przezroczyste podłoże. Przełknęłam ślinę i zamknęłam oczy. Nie to, że miałam lęk wysokości, po prostu było strasznie wysoko. Uradowałam się, gdy usłyszałam piknięcie. Drzwi się otworzyły, a ja pędem wyszłam z niej. Nabrałam powietrza do ust, a następnie wypuściłam je ze świstem.
    - Dobrze się czujesz? - usłyszałam troskę w jego głosie. Odwróciłam się z bananem na ustach.
    - Tak. Po prostu ta winda jest..no jest... taka..taka.. No nie widać jej! I czuje się jakbym latała. - odpowiedziałam. Lekko zawstydzona natychmiast podrapałam się po głowie, a głupi uśmiech nie schodził mi z twarzy.
          Po godzinie byłam już w centrum handlowym. Ten Harrods ma swoją historię. Nie dziwie się. Jest w nim tyle sklepów, tyle ubrań, biżuterii oraz butów. Raj po prostu. Było mi trochę głupio naciągać tatę. Chciałam zapłacić z własnej karty, ale on powiedział, że dopiero jak pójdę na studia to będę jej używać. Kupiłam sobie mnóstwo rzeczy. Nie myślcie, że go wykorzystywałam. Większość ciuchów kazał wybrać tata. Nie chciałam go naciągać, chociaż był bardzo bogaty. Ogółem mówiąc, wstydziłam się i było mi głupio. W podziękowaniu, pocałowałam go w policzek. Teraz kierowaliśmy się prosto do domu. Podczas drogi nie obyło się bez żartów i dziwnych pytań.

                                                                       ♥♪♥♫♥

         W swoim pokoju cały czas siedziałam cicho, jak mysz pod miotłą. Leżałam na swoim wielkim łóżku. Moja głowa spoczywała na poduszce a ciało było ułożone w stylu rozgwiazdy. Wzdychałam, jednocześnie patrząc się na telefon obok głowy. Czułam się jakby ktoś mnie opuścił. W samotności wyczekiwałam na ''skazanie''. Ja należałam do osób, które szybko się nudzą. Innymi mówiąc, jestem niecierpliwa. Czekałam, pogrążona we własnych myślach, na telefon od Caroline. Obiecała, że zadzwoni. Nie pozostało mi nic innego jak czekanie. Czekanie, którego nienawidzę. Ono mnie wykańcza. Mogłabym robić wiele rzeczy zamiast tego, lecz nie miałam najmniejszej ochoty. Teraz pragnęłam spotkać się z przyjaciółką, albo chociaż porozmawiać z nią. Potrzebowałam tego. Gdy ktoś się do kogoś przywiązał, to ciężko mu go opuścić. Taką osobą właśnie jestem. Do moich uszu dotarł charakterystyczny dźwięk telefonu, przerywając moje myśli. Jak opatrzona, od razu złapałam za telefon. Niestety wyświetlił się numer mamy. To było dziwne. Najpierw mówi, że mnie kocha a potem, że jestem dziwką. Bije mnie, a następnie dzwoni. To jest dziwne. Nie miałam zamiaru odbierać. Odłożyłam telefon, odrzucając połączenie. Znów zabrzmiał dzwonek. Liczyłam, że to nie mama, tylko Cara. Pomyliłam się. Odrzuciłam numer. Minęło 10 minut. Wcześniej tylko odrzucałam numery od mamy. Po tych wkurzających 10 minutach komórka zabrzęczała po raz setny. Myślałam, że Carls nigdy nie zadzwoni, a jednak... Pędem odebrałam telefon.
    - Hej Carls! Ja tu umieram z nudów. Kiedy przyjedziesz? Pomyślałaś nad studiami? - Zasypywałam ją pytaniami. Tęskniłam za nią bardzo.
    - H-Hej. Właśnie... Pytasz kiedy przyjadę.. a-a.. - Jąkała się i zacinała, jak by coś znowu przeskrobała. - Dzwonię do Ciebie, by Ci przekazać, że jestem na lotnisku w Londynie. - Powiedziała na jednym wydechu. Serce stanęło mi w gardle, a oczy zaszkliły się. 
*Tak bardzo chcę Cię przytulić* - Pomyślałam...       

   ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
    Jest pierwszy rozdział. Namęczyłam się nad nim bardzo.
    Mam nadzieję, że się wam spodoba.
    Z reguły piszę dosyć wolno, myślę więcej niż piszę.
    Do następnego.  ;*




                                             Mój ulubieniec                                                             ^^
                                                        *-*